Rudy zamieszkał w domu Marty i Kacpra. Marta postanowiła zmierzyć się z niechęcią swojego pupila, ale już nie musiała. Elvisa coś odmieniło. Przestał podgryzać Rudego i znalazł w nim towarzysza zabaw. Skończył też ze swoimi codziennymi rozróbami. Nie chcę zaraz powiedzieć, że zamienił się w aniołka i wyrosły mu skrzydła… choć jego uszy pewnie mogą spełniać tę samą rolę, ale przestał uciekać i dokazywać. Teraz z Rudym stworzyli swoje stado i nie oddalają się od siebie na odległość większą niż metr. Liżą sobie pyszczki… właściwie, to Rudy liże Elvisowi. Nie widziałam żeby było odwrotnie. Elvis jednym pociągnięciem jęzora potrafi umyć całą twarz… nawet moją, więc pewnie celowo oszczędza Rudemu takiej toalety. Jego twarz jest zdecydowanie mniejsza. Za to Marta mu nie oszczędziła i zabrała Rudego do fryzjera. Kiedy przesłała mi kolejne zdjęcie, strach zmroził mi mózg.
– Cholera! Znaleźli następnego.
Po chwili dopiero zadzwoniła ze śmiechem i przyznała, że to Rudy bez splątanych kudłów. Ulżyło mi. I nie, żebym nie lubiła zwierząt. O, nie. Sama długie lata miałam psa. Ale zwierzęta Marty i Kacpra lądują u mnie co jakiś czas i sprawuję nad nimi opiekę. Z jednym Elvisem było co robić… teraz jeszcze Rudy, choć podobno uprościł obsługę Elvisa… trzeciego bym raczej nie zdzierżyła. Mam już przecież w szafie nietoperza, który paraduje w moich bluzkach… i nie ma w tym nic śmiesznego. To jedyne wytłumaczenie, że do tej pory nie znalazłam go śpiącego pomiędzy wieszakami. A bluzki co jakiś czas mi giną. Ale zwierzęta lubiłam od zawsze, więc i garderobą chętnie się podzielę. No, chyba że Batman nie lubi bieli… cóż, wtedy musi znaleźć sobie inną szafę.